Strony

niedziela, 16 grudnia 2012

Z głową w chmurach - Skrzyczne 1257 m n.p.m.


                     

                       Przed wyjazdem w rodzinne strony, w planach miałem trzy opcje na spędzanie aktywnie niedzieli. Do końca nie wiedziałem jak się będę czuł na ostatni dzień tygodnia, wybiegając wcześniej prawie 100 km . Pierwsza opcja to ta, która zakładała optymistyczne nastawienie co do wczesnego niedzielnego poranka. Babia Góra, czemu nie, dokładnie prześledziłem pogodę, miało być całkiem ciekawie do południa i bezpiecznie, bez żadnych większych zmian pogody. Drugą opcją było wybieganie po paśmie Magurki Wilkowickiej ( 909 m n.p.m.). Natomiast trzecia to podbieg niebieskim szlakiem z Zimnika na Skrzyczne.                        Wybór był prosty, ponieważ troszeczkę przespałem te ranne godziny, które to zapewniały dobrą pogodę na Babiej Górze, a chciałem pobiegać w warunkach dużo surowszych niż Las Wolski, więc padło na Skrzyczne.



                          Skrzyczne najwyższy szczyt w grupie górskieBeskidu Śląskiego w Zewnętrznych Karpatach Zachodnich w Polsce. Jako najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego Skrzyczne należy do Korony Gór Polski. Co ciekawe nazwa Skrzyczne ma pochodzić od skrzeczenia żab, które w wielkiej ilości zamieszkiwały staw, kiedyś istniejący podobno w kotle rzekomo polodowcowym między Skrzycznem a Małym Skrzycznem.

                          W południe w końcu się ogarnąłem, czyli pojadłem, zabrałem lekki biegowy plecak z Camelbagiem wsiadłem do auta i wyjechałem do oddalonej o 10 km Doliny Zimnika, gdzie był planowany start krótkiej, lecz dosyć intensywnej trasy. Dlaczego krótka a zarazem intensywna? ponieważ trasa na szczyt liczyła około 4200 m przy przewyższeniu 700 m w pionie. czyli na każdy kilometr pokonanej trasy średnio musiałem się "wspinać" około 160 m. " Nie taki diabeł straszny, jakim go malują", przecież wiele razy wybiegałem tędy. Za każdym razem były to całkiem inne sesje treningowe, dlatego w biegach górskich jest magia. Na pozór trasa identyczna, za każdym razem pokazuje swoje zmienne oblicze. To przez warunki pogodowe, zmiana fauny i flory i takie tam.... :) Również tym razem nie było inaczej...
                          Zaczynało się dosyć niewinnie czyli ostrym podbiegiem, bez śniegu czy innych ciekawych zjawisk pogodowych, myślę fajnie, to będzie bardzo spokojna aktywna niedziela.


Truchtam w górę, cieszę się czystym powietrzem, czego nie można stwierdzić niestety w Krakowie. Szybki obrót w prawo i już można podziwiać widok na Lipową.


Mocny podbieg bez rozgrzewki czuć trochę w udach, na co pomaga stara dobra taktyka skrócenie kroku i zwiększenie kadencji, więc jest dobrze. 


Kilkaset metrów dalej rozprzestrzenia się widok na Żywiecczyznę, w tle widać Grojec.

                                       
Dzięki pięknym widokom, można zapomnieć o zmęczeniu więc, gdy tylko to możliwe rozglądam się na lewo i prawo, przed siebie również. Niestety widok małej ścianki nadal mi towarzyszy. Nie długo bo po około pięciu minutach, nachylenie stoku zdecydowanie się zmniejsza, nadal brnę w górę tym razem po kostki w liściach czując pod stopami ostre krawędzie kamieni. Nie wyobrażam sobie biec w butach szosowych ałłłł...

Po kilometrze, wyłania się upragnione wypłaszczenie terenu, które to pozwala ustabilizować oddech, wydłużyć krok i pozwolić organizmowi na małą dawkę regeneracji. Nie obrałem jakiegoś super extra tempa trzymałem się granicy 170 uderzeń na minutę, zmniejszenie nachylenia sprawiło spadek do 160 więc mogę cieszyć się spokojnym biegiem nie słysząc w uszach bicia serca.

Po wypłaszczeniu, podbieg i tak dalej i tak dalej, wydawało by się, że do znudzenia. Podbiegowi towarzyszy widok na Kotlinę Żywiecką z Jeziorem Żywieckim usytuowanym w centralnej części.

Od około 900 m n.p.m. zaczyna się pokrywa śnieżna, do której dochodzą oblodzone kamienie, chcąc nie  chcąc poruszam się z większą intensywnością. Po prostu śnieg i kamienie wytracają energię, choć nadal trakcję uważam na satysfakcjonującym poziomie. Patrząc w lewo widzę jak szczyty rozpościela mgła i jakoś tak pogoda zaczyna się psuć...



 Nie ma się co dziwić, przecież prognozowano od południa deszczowe chmury a być może w wyższych partiach śnieg będzie padał? Byłem gotowy na taki scenariusz. Dobiegam do Hali Jaskowej, robię szybko panoramę, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że co raz to wyżej będzie więcej mgły i nici ze zdjęć.

Żwawym krokiem ruszam dalej. Wysokość około 1100 m n.p.m. jest początkiem zmiany pogody. Temperatura spada, zrywa się większy wiatr, szum lasu wydaje się być taki niespokojny, mgła dosłownie ciśnie w mą stronę zaczyna być bardzo ciekawie. Im bliżej Skrzycznego tym klimat staję mroczniejszy. Już nie słyszę własnego oddechu tylko świst w uszach, mknącego wprost na mnie lodowatego wiatru.



Widoczność drastycznie spada, mgła jest wszędzie, czasem zdaje się mi, że mam mroczki przed oczami. To mgła! Widzę kilka metrów przed siebie, wokół mnie wszystko się rozmywa. Dziwne uczucie mnie ogarnia jak we śnie. Ostatni kilometr jest najtrudniejszym odcinkiem. Wpadam po kolana do śniegu, nie jest to klasyczna technika biegu tylko raczej coś co przypomina skipping A - dobry trening!:) Mało tego ostatni kilometr to naprawdę spore nachylenie stoku. Nie przechodzę do marszu, przecież dobrze się bawię!

W końcu ostatnie metry do szczytowej polany Skrzycznego, mym oczom ukazuje się niesamowity widok, coś swoistego rodzaju bramy.

Na polanie trochę skipu...

W oddali rozmyty obraz schroniska...

Nagroda czekała na 1257 m n.p.m. czyli KORONA BESKIDÓW.

Przez chwilę zapomniałem o chłodzie, pogarszających się warunkach, paradoksalnie na mej twarzy gościł szczery szeroki uśmiech. Tak stojąc myślałem o wszystkim i o niczym. Nie było cicho, wiał przenikliwie mroźny wiatr, natomiast wewnątrz zapanował wszechobecny spokój. Chwila nie trwała długo, trzeba było wracać. Szybka fota na szczycie i strzała w dół...

Schronisko ominąłem szerokim łukiem, przecież schroniska, tak lecąc w dół czasem zapadałem się prawie do pasa, nie przeszkadzało mi to, przecież tak dawno śniegu nie było, trzeba się cieszyć tym co jest a śniegu jest sporo. Na dole zero. Mknąłem jak dzikie zwierze w dół, za bezpieczeństwo na trasie odpowiadał Salomon Fellcross 1. Około 500 m przed parkingiem gdzie zaparkowałem, poczułem, że czegoś mi brak....
Zgubiłem okulary, nie zastanawiałem się długo miałem tylko jedno wyjście wrócić się...
                      Zwiększyłem tempo skończyła się miła spokojna aktywna niedziela, nie miałem dużo czasu. Robiło się co raz to ciemniej, śniegu przybywało. Mijały kolejne metry po okularach ani śladu, biegłem z myślą, że zaraz je po kilku metrach znajdę, być może spadły tu gdzieś niedaleko. To było złudne myślenie okulary czekały na samym szczycie.
                      Zgubienie okularów przyczyniło się do ujarzmienia się to całkiem nowych pokładów energii, aczkolwiek nikomu nie polecam takiego sposobu na trening. Tym samym zamiast ośmiu kilometrów spokojnego treningu wyszło szesnaście z czego cztery nie planowanym tempem.
                      Tak czy inaczej to kolejny dowód na to,na co nas naprawdę stać. Bardzo wiele zależy od sfery psychicznej, to ona Nas w głównej mierze ogranicza, więc przyjmując odpowiednią motywację zdziałamy więcej. Co będzie skutkowało zwiększeniem własnej samooceny, a ta już tylko przyniesie nam ogrom pozytywnych nastawień do ciężkich treningów.
:)



PROFIL TRASY:

MAPA 3D :


czwartek, 6 grudnia 2012

Alpejskim stylem na 1557m.n.p.m - czyli Pilsko



                 Żadna siła nie była w stanie mnie powstrzymać, przed atakiem na Pilsko.Treningi w mieście tylko potęgują chęć biegu w całkiem innych warunkach pod względem topograficznym, oczywiście urozmaicam sobie bieganie w Krakowie. Jest Las Wolski, są kopce, Skałki Twardowskiego i jeśli się tylko chce, to można potrenować biegi górskie w takich warunkach i to czynię:)Nie wybaczyłbym sobie zapomnieć zabrać Salomonów, jadąc w rodzinne strony na weekend i dlatego wracałem się po nie, na szczęście z parkingu z przed mieszkania, ale kto wie czy z Kalwarii bym nie zawrócił.
         Biegi górskie trenuję amatorsko już trzeci rok, tylko te biegi sprawiają mi największą przyjemność. Gdy wyruszam kilkakrotnie na tą samą trasę, wiecznie coś się dzieje innego, choćby zmiany warunków atmosferycznych, które powodują coraz to inne oblicza rzekomo znanej trasy. Nie mówiąc już o przyrodzie ożywionej, widokach, które to rekompensują nasze zmęczenie, zalet jest wiele a nawet jeszcze więcej. Atmosfera życzliwsza na szlaku, ludzie się uśmiechają, pozdrawiają, podziwiają i nieraz to niedowierzają stojąc "wryci jak w mur". Dowodem na to jest dzisiejszy przykład, ku mojemu zdziwieniu było dużo więcej turystów niż mógłbym się tego spodziewać. Dlaczego takie reakcje turystów?Ponieważ jest nas "niewielu" porównując do biegaczy ulicznych, niewielu ale coraz to więcej z roku na rok. Ludzie widząc, że ktoś wybiega a nie spokojnie podchodzi są zdziwieni i często dopingują. Nie przesadzę jeśli napiszę, że właśnie wtedy w tamtym miejscu i w określonym czasie stajemy się takimi swoistymi bohaterami coś jak z reklamy Leroy Merlin :D
              Wracając do samego biegu, bo o tym chciałem pisać ale troszeczkę wybiłem się z toru. Więc bieg planowałem w godzinach rannych- nie wyszło, dlaczego? Powiecie spać się mu chciało, odpowiem NIE!, powiecie za zimno było ( trzy kreski powyżej zera), odpowiem NIE. Wszystko przez długo utrzymującą się mgłę, bieg to jedno a widoki to drugie, a poza tym poranna mgła zwiastowała słoneczną pogodę i tak też było, nie koniecznie ciepłą ( 9 kresek). Wypatrując z okna Pilsko, zauważyłem, że jest ośnieżone, co niezmiernie mnie to ucieszyło powodując banana na twarzy. Pomyślałem sobie tak! to może być to, wybieg na szczyt w zimowym nastroju. Takich doznań oczekiwałem, myśląc o planach na weekend. Szybkie pakowanie, bukłak zalany Vitargo, batonik Vitargo i mogę ruszać.Im dalej jadąc w kierunku Korbielowa temperatura się obniżała, osiągając 5 kresek na parkingu przed kolejką. 
            Szybka rozgrzewka i ruszyłem...Patrząc na odczyt Garmina, pierwsze 300m i już 160 bpm, takie uroki biegu alpejskiego- czyli cały czas uphill. Później było już tylko gorzej między 175bpm a 190bpm. Parowałem jak jakiś parostatek.W oddali ujrzałem parę turystów schodzących i tu spotkała mnie śmieszna sytuacja, przebiegając obok nich zatrzymali się i kobieta pyta ile jeszcze do parkingu, patrząc na zegarek mówię- 800m. Jej partner stał dosłownie wryty patrząc się na mnie i to na dodatek z otwartymi ustami i wytrzeszczem oczu, oddalając się około 50m, odwróciłem się a on nadal stał, patrząc się na mnie. Nie! to chyba nie przez te getry! Po kilometrze mijam grupkę młodych turystów, którzy chyba sobie strzelili w schronisku grzańca, Ci znowu dopingowali mnie dźwięcznie klaskając. Poczułem motywację przyśpieszając, sytuacja całkiem podobna jak na zawodach. Skierowałem wzrok na Garmina i nie zdziwiłem się, że pracuje na 190bpm. Wysokość około 1100 m.n.p.m. Zaczyna się pokrywa śnieżna, 400 metrów podbiegu i upragnione wypłaszczenie terenu , chwila wyjątkowo krótka gdyż za 100 metrów, jeszcze stromiej.

Obracam się po pierwsza nagrodę, achm piękny widok...

          Od tej pory zaczęły się kłopoty z przyczepnością, co skutkowało większymi stratami energetycznymi. Napieram dalej! oj zaczęły mnie boleć przysłowiowe "krzyża", a to od pozycji w jakiej się ustawia ciało na stromych podbiegach. Wspomniane trudności z przyczepnością zmuszają mnie do biegu krzyżnego, tak zwana przeplatanką- jest lepiej!


            Powyżej wypłaszczenie z którego cykam zdjęcie a tuż za nim ostatni podbieg przed Halą Miziową, który? No właśnie, który zawstydził Byrtka. Błoto!, dużo błota!! zmusiło mnie wręcz do podbiegu na czworakach, co i tak było mierne w skutkach. Buty nie wyrabiały z samo czyszczeniem...


            Po mozolnym wygrzebaniu udało się! Około 1300m.n.p.m zdyszany wbiegam na Halę Miziową, jest to 3 km trasy. Dosłownie! cieszę się jak dziecko 30 sekundową przerwą na zdjęcia i łyk izotonika, po czym odzyskuję na siłach. Tętno spada z 189 na 130bpm


Poniżej widok na Babią Górę.



Kolejny etap trasy na Pilsko



                 Ostatnie spojrzenie na widoki i ruszam dalej, pozostał jeszcze kilometr z "groszem" i około 250 metrów przewyższenia- sporo. Zmęczenie daje się we znaki, mózg przesyła informację- zatrzymaj się na chwilę lub chociaż przejdź do marszu!!! Tak naprawdę od hali Miziowej zaczęła się prawdziwa walka z własnym Ja i ze swoimi słabościami. Wszystko przeciwko mnie- temperatura, podbiegi, co raz to więcej śniegu. Wyglądam pewno jak jakis burak, czapka od szromu i cały czerwony. Przed moimi oczami ukazuje się czarny szlak oraz w oddali po raz pierwszy widzę szczyt Pilska, cóż za demotywator i motywator w jednym!!! Czyżby znów czeka mnie podbieg na czworakach??


                  Pod koniec stromizny odpuszczam!! Przechodzę do marszu z lekkimi mroczkami przed oczami, uważnie stąpając by się nie poślizgnąć i tracąc równowagi runąć w dół. W oddali wyłaniają się dwie kobiety, tak nie może być- próbuję biegnąć,!! Pracuję resztkami swych sił na ich uznanie! Widzę uśmiech! na ich twarzach! cel osiągnięty! Koniec brutalnych podbiegów, zostały ostatnie metry, między kosodrzewiną. Robię w ruchu zdjęcie, jak się okazało rozmazane...Widzę w oddali na końcu ścieżki szczyt a na nim, dwóch turystów patrzących w moją stronę, wmawiam sobie NAPIERAJ!, przecież nie możesz pod koniec przejść do marszu .Tak się stało! Do samego końca napierałem, wbiegając dumny jak paw, że po raz kolejny pokonałem swoje słabości. Cieszę się niesamowitą ciszą i brakiem wiatru. Siadam na kamieniu i o niczym nie myślę... Zajadam batonika:)


PO PROSTU CZUJĘ, ŻE ŻYJĘ!


PODSUMOWANIE:
DYSTANS:4,1 km
PRZEWYŻSZENIE: 800m.
CZAS: 38 minut
ŚREDNIE TĘTNO: 180bpm.
MAX. TĘTNO: 192 bpm.